niedziela, 17 maja 2015

Rozdział II

                Miesiąc później wszyscy narzeczeni księżniczek zostali zaproszeni do zamku. Dzień przed tym, kiedy mieli się pokazać na królewskim dziedzińcu, Rebeka udała się na całodniową wycieczkę konną. Przemierzała lasy, łąki i pola. Jeździła od wioski do wioski i trochę rozmawiała z ludem. Dopiero następnego dnia wcześnie rano ruszyła w drogę powrotną. Nie spieszyło jej się, podziwiała cudowne zakamarki swojego królestwa. Gdy była na wzniesieniu, na którym było można zauważyć królewski zamek i okoliczne wioski, zamarła. Zauważyła ogromne języki ogniste, które snuły się z okna na okno zamku. Jak najszybciej rzuciła się w stronę zamku. Po niespełna dziesięciu minutach była już na miejscu. Dosłownie zeskoczyła z konia, gdy ten jeszcze nie zdążył z najszybszego tępa zwolnić. Upadła na dwie nogi i podeszła do sióstr, które z przerażeniem i łzami w oczach przyglądały się palącemu domu. Za dziewczynami stali ich narzeczeni, nie zwróciła na nich uwagi.
                - Gdzie ojciec?! - zapytała bez żadnych wstępów.
                Jedna z sióstr uniosła trzęsący się palec ku górze wskazując na pałac. Dziewczynie nie zajęło długo namyślanie się. Rzuciła się prosto do wrót, którymi próbowano zagasić ogień. Dziewczyny krzyknęły za nią, lecz to nie poskutkowało. 
                Rebeka przepełniona odwagą, lecz zarazem przerażeniem, wbiła się do wnętrza. Było tam duszno, wszędzie był ogień i ledwo oddychała. Krzyczała, szukała ojca. Od czasu do czasu siostry ujrzały ją w jakimś oknie zamku. Wtem na miejsce przybył młody król. Nie zsiadając z konia wyszukiwał wzrokiem swoją narzeczoną. Nie odezwał się ani słowem, gdy ostatecznie jego wzrok powędrował na płonący zamek.
                Rebeka w pospiechu przemierzała wszystkie pokoje po kolei. Zaczynało brakować jej tlenu. Już miała wracać, gdy usłyszała jęki z pobliskiego pokoju. Weszła tam i ujrzała służbę wkoło swojego pana. Dziewczyna podbiegła tam.
                - Idźcie, ratujcie się! Ja go wezmę!
                Wszyscy uciekli z zamku. Już wkrótce pojawili się na dziedzińcu.
                Pałac zaczynał się walić. Strop już pękał, odpadały kamienie. Ściany także poczęły się walić. Dziewczyna szła ostrożnie, ale także powoli. Nie mogła pozwolić sobie na skrzywdzenie ojca. Raz o mały włos ściana by się na nią nie zawaliła, lecz w ostatniej chwili zdążyła uciec.
                Wreszcie udało jej się wyjść na zewnątrz. Oddaliła się od walącego budynku i położyła go na ziemi. Choć kaszel krztusił ją od środka, nie dawała za wygraną. Zaczęła telepać ojca, mówić, aby się obudził. Na nic to było. Król szybko zszedł z konia i podszedł do niej.
                - Rebeka, Rebeka, wstań, zostaw go - mówił kucnąwszy przy niej.
                - Zostaw mnie! - krzyknęła i jeszcze raz zaczęła prosić, aby przebudził się.
                Alan delikatnie, powoli odciągnął ją od zwłok zmarłego ojca. Wstali. Dziewczyna, nie patrząc na nikogo, odeszła. Nie miała zamiaru zostać w ich towarzystwie, musiała zostać sama.
                Rebeka wróciła dopiero pod wieczór. Wszystko było gotowe na pochówek króla. Jej siostry stały najbliżej zamku, gdzie na wieży umieszczone były zwłoki ojca. Płakały i krzyczały w niebo głosy, lecz na nic to im się zdało. Wszyscy inni stali nieco z tyłu, a narzeczeni na samym końcu. Dziewczęta były już w uroczystych, godnych pożegnania ojca, sukniach. Rebeka także się przebrała, lecz nie w suknię. Wysoko uwiązała włosy, ubrana w białą koszulę z długimi, bufiastymi rękawami, spodnie i wysokie kozaki na niskim obcasie. Najstarsza córka stanęła pod drzewem i cicho patrzyła na zaistniałą sytuację. Gdy przyszła pora na podpalenie zwłok poprzez strzał z łuku, którego strzała się paliła, Rebeka śmiało wyszła i poprosiła, czy to nie ona może wystrzelić pocisk. Mężczyzna zgodził się i oddał jej łuk. Księżniczka wyciągnęła łuk do góry, słońce w ogóle jej nie przeszkadzało. Naciągnęła cięciwę tak mocno, że prawie co nie pękła. Strzała wystrzeliła w górę i już wkrótce zwłoki paliły się wysokim ogniem. Wszystkie kobiety płakały, nawet u mężczyzn kręciły się łzy w oczach. Jedynie Rebeka dumnie patrzyła na ogniste języki ognia, które pomału pochłaniały ciało jej ojca. Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Obejrzała się w prawą stronę i podniosła wzrok. Był tam Alan, miał dokładnie taki sam wyraz twarzy jak ona. Patrzył na nią wciąż dumnym wzrokiem, lecz nie spuścił głowy.
                Wtem coś w niej pękło. Nie chciało jej się płakać, lecz poczuła smutek, złość, gniew, ogarnęła ją melancholia, ale zarazem wielka energia. Chciała się wyżyć. Przekręciła się w lewą stronę, tak aby nie spotkać się z jej „narzeczonym”.
                - Gdzie idziesz? - spytał, gdy go minęła.
                - Utopić się - odpowiedziała krótko, beznamiętnie, weszła w las.
                Nie usłyszała słów protestów, czy nawet, aby ktoś za nią szedł. Przez całą noc rozmyślała w swojej kryjówce przy jeziorze. Nikt nie mógł jej tutaj znaleźć. Tylko ona i Anka znały to miejsce. Pomiędzy rozłożystymi gałęziami korony przybiła deski i zrobiła równy podest, w sam raz do siedzenia czy leżenia. Gęsta korona tego i sąsiednich drzew dawała wyśmienity kamuflaż. Nikt nie miał prawa jej tu zobaczyć. Wspominała czasy, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Lecz cóż jej to dało? Nic, jedynie jeszcze większy żal i rozpacz. Jedno było pewne, nie miała zamiaru nigdzie wyjeżdżać. Chciała zostać tutaj, mogła przecież sama rządzić królestwem. Lojalni ludzie jej ojca i jej pomogliby, przecież nikt nie umarł prócz starego króla. Nikt inny. Cała reszta ekipy była cała i zdrowa. Wystarczyłoby zbudować nowy zamek i tyle, nic innego nie ucierpiało. Skarbiec mają gdzieś indziej, dokładnie schowany. W razie takich właśnie wypadków. Są bogatym królestwem, więc znajdą się pieniądze na zbudowanie nowego zamku, a w ogóle przecież jej nie potrzeba nie wiadomo czego. Mały domek nawet jej starczy. Ale na pewno nie wyjdzie za jakiegoś obcego jej króla. To byłoby zbyt wiele. Przez całą noc nie spała, tylko rozmyślała.
                - Rebeka? - usłyszała nieśmiały głos jej najlepszej przyjaciółki. Tylko ona mogła wiedzieć, gdzie będzie.
                - Co chcesz? - zapytała bez przejawów sympatii, ale Anka się nie zniechęcała. - Będziesz mi mówić, że współczujesz mi straty ojca?
                - Nie.
                Rebeka spojrzała na nią zdziwiona. Każdy to robił, każdy mówił to, kogo tylko spotkała idąc tutaj, a było tych osób dużo. Nikt nie powiedział nic innego, nawet jej nie pozdrowił. Tylko składał kondolencje. Anka dobrze znała swoją przyjaciółkę i wiedziała, czego od niej oczekuje, a było to bardzo niewiele. Zdziwienie księżniczki przemieniło się w smutny uśmiech.
                - Będą ci mówić, żebyś olała to wszystko - uśmiechnęła się słodko do koleżanki. Delikatnie ujęła dłoń Rebeki i zaczęła głaskać. Robiła to pierwszy raz, ponieważ jej towarzyszka nigdy wcześniej tego nie potrzebowała, ale to była wyjątkowa sytuacja. Wzięła ten pomysł właśnie od niej, ponieważ to Anka często potrzebowała bliskiej osoby przy sobie, a księżniczka zawsze tak robiła. Księżniczka bez skrępowania położyła głowę na jej barku.
                - Ty wiesz, co teraz będzie, prawda? - zapytała cicho, lecz oschle. Niestety, Rebeka zawsze tak reagowała, nigdy nie płakała, lecz zmieniała swój stosunek do świata. Odzywała się oschle, beznamiętnie, wrogo do każdego. Anka nie przejmowała się tym, ponieważ wiedziała, że każdy inaczej reaguje na smutek.            
                - Tak, wyjedziesz ze swoim narzeczonym - mówiła smutno.
                - Nie, ja nigdzie nie jadę! Jedynie siłą może mnie stąd zabrać, inaczej się nie dam! Jestem dziedziczką tego królestwa, to teraz moje królestwo, jestem jego królową. Nie mogę ich tak o zostawić! Co oni zrobią beze mnie?!
                - Robisz to dla nich czy dla siebie? - Anka zawsze wiedziała, co czuje jej kompanka i jakie właściwe pytanie zadać.
                - Tu też liczy się moje szczęście - odpowiedziała po namyśle.
                - Wiem, ale jeżeli choć w jednej trzeciej robisz to dla królestwa, to musisz jechać. Rebeka! To twój obowiązek, jako dziedziczki piedestału, jako królowej! Jesteś silną kobietą, gdybyś nie wyglądała jak dziewczyna pomyślałabym nawet, że jesteś mężczyzną, ale świat kręci się dalej, nie zatrzymasz go, nie zmienisz tego, nie sprawisz, że zacznie obracać się w drugą stronę. Nie cofniesz czasu i nie powstrzymasz ojca przed zaręczeniem ciebie z tym kochasiem. Musisz to wytrwać. Zrób to dla mnie, dla twojego ludu - patrzyła jej prosto w oczy.
                - Pojedziesz ze mną? Powiem mu, że albo z tobą, albo w ogóle, proszę!
                - Nie mogę, dobrze o tym wiesz, muszę pomagać rodzinie. Oni mają tylko mnie. Nie dość, że sobie nie poradzą, to jeszcze załamią się, jak mnie nie będzie. Są starzy i potrzebują troskliwej opieki.
                - Wiem, to było głupie z mojej strony.
                - Ale także wiem, że nie chcesz, abym z tobą jechała - uśmiechnęła się Anka. - Poprosiłaś mnie o to przez grzeczność. Jesteś typem człowieka, który wszystko chce zrobić sam nie narażając innych na jakieś niebezpieczeństwo lub aby nie byli smutni. Zbyt dobrze cię znam.
                Rebeka otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz szybko zmieniła swoją odpowiedź.
                - Co ty tu robisz?! - krzyknęła oddalając się od Anki, a ona ruszyła jej śladem, ponieważ  na skraju „wejścia” usiadła młody król.
                - Ja tylko chciałem cię poinformować, że zaraz wyruszamy - odparł obojętnie, jak gdyby nigdy nic.
                - Jak nas znalazłeś? - wtrąciła Anka.
                - Nie jest trudno cię śledzić, moja droga - zwrócił się do Anki, lecz szybko powrócił do rozmowy z Rebeką. - Gorzej z tobą. Śledziło cię pięciu moich ludzi, a i tak udało ci się im zwiać. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem.
                - Twoi ludzie chodzą jak słonie, w dodatku nie patrzą pod nogi i nie umieją się chować. Szybko się zorientowałam, że mam ogon. Takim amatorom łatwo uciec - uśmiechnęła się szyderczo.
                - Kurde, posłałem moich najlepszych ludzi.
                - Tak, ale na szczęście masz dobrą przyjaciółkę, która przyczyniła się do odkrycia waszej kryjówki. Nieźle się tutaj ulokowałyście - rozejrzał się dookoła i uderzył pięścią w deski sprawdzić czy są solidne.
                - Za kogo ty się uważasz? - zapytała wrogo księżniczka.
                - Hm… Pomyślmy. Za króla, twojego narzeczonego i tym samym przyszłego męża, za kochasia, mistrza całowania, mam wymieniać dalej? - wyliczał na palcach i spytał zadziornie.
                - Odejdź stąd - powiedziała Rebeka.
                - Odejdę, ale ty razem ze mną. Mam jeszcze dużo spraw na głowie, chodź, wyjeżdżamy już. Cała moja świta czeka już na nas na dziedzińcu.
                Rebeka mocno zacisnęła pięści, była gotowa na kłótnię, a w razie konieczności nawet do walki. Otworzyła buzię, aby zaprotestować, lecz w ten spojrzała na towarzyszkę.
                Anka uśmiechnęła się smutno i niezauważalnie kiwnęła głową, co miało oznaczać „idź”. Księżniczka przybliżyła się do przyjaciółki i mocno ją uścisnęła. Na twarzy Alana wciąż gościł czarujący uśmieszek. Dziewczyna nieco się skrzywiła, gdy jeszcze Anka zasłaniała ją swoją głową, koleżanka lekko parsknęła śmiechem.
                Rebeka odsunęła się na drugi koniec, jak najdalej od Alana, wystawiła nogi za platformę i dłonią wysłała całusa przyjaciółce. Alanowi zrzedł uśmieszek z twarzy. W głębi duszy chciała mu wystawić język, ale wiedziała, że może potem się za to zemścić. Nie wiedział, co ona ma zamiar zrobić, więc gdy tylko Rebeka zeskoczyła, wszedł głębiej na podest mocno zaskoczony.
                - Spokojnie, ona tak zawsze - patrzyła w ślad za dozgonną przyjaciółką, po czym jej wyraz twarzy spoważniał, a nawet przybrał wrogie nastawienie. - Słuchaj no. Możesz być sobie królem nawet całego świata, ale masz ją szanować, jasne? - nie dała mu odpowiedzieć. - Rebeka nie jest zwykłą dziewczyną. Jest miła, przyjazna, czarująca, pełna energii i życia. Nigdy takiej nie spotkasz, choćbyś na krańcu świata szukał takiej drugiej. Dlatego masz ją dobrze traktować. Jest bardzo silną dziewczyną, pewną siebie, odważną, troskliwą i zawziętą. Sama wybudowała tutaj ten podest, sama zniosła wszystkie materiały i przez całe, upalne popołudnie trudziła się z tym. Jest buntownicza, ale wie kiedy przestać. Przyznaje się do swoich błędów. Nie zmuszaj jej do niczego, bo i tak nie da sobie w kaszę napluć. Uważaj sobie - ostrzegła go.
                - Spokojnie, kochanieńka, spokojnie. Nie rozpędzaj się tak. Uwierz mi, że dam jej to, na co zasługuje. Nie mam zamiaru mieć żadnej innej, więc nie musisz się o to bać. Jestem uczciwy i wierny, zapewniam cię, że jeżeli tylko będzie chciała, to dam jej nawet własny pałac. Ale musi tego tylko chcieć. Oczywiście nie toleruję pewnych rzeczy, ale ty już nie masz na to wpływu.
                - I nie waż mi się z żadną inną flirtować! Ma się liczyć tylko ona! - powiedziała to, jakby w ogóle nie słyszała jego tłumaczeń.

                Alan wreszcie wyszedł z lasu. Wszyscy już tylko na niego czekali. Podeszło do niego parę osób. Zarówno poprzednia  „ekipa” królewska, jak i siostry księżniczki oraz parę wieśniaków. Na to zbiegowisko Alan ze zdziwieniem uniósł jedną brew. Wszyscy praktycznie mówili to samo, lecz inaczej to wyrażali. Po rozmówieniu się ze wszystkimi wsiadł na konia. Dostał wiadomość, że Rebeka czeka z pagórkiem na nich. Na te słowa rozwścieczył się, ponieważ wiedział, że dziewczyna może uciec w każdej chwili. Jeszcze puścili ją samą. Przebiegł pagórek i ujrzał tuż koło drzew przykucniętą postać. Odetchną z ulgą. Wszędzie poznałby te charakterystyczne, ciemnobrązowe włosy z jasną pasemką. Dziewczyna odwróciła się i nagle przyspieszyła swoją czynność. Nagle rozległ się dziwny trzask i Rebeka z ulgą wstała.
                - Co tam masz? - rzucił Alan podchodząc nieco bliżej.
                - Moje rzeczy - odpowiedziała krótko, po czym przyczepiła do siodła jedną walizkę z jednej strony, a drugą z drugiej.
                - Jak to, przecież wszystko spłonęło.
                - Postanowiłam, że gdy tylko skończę te osiemnaście lat to wyjadę stąd, zaszyję się gdzieś w górach i będę udawać zwykłą dziewczynę - powiedziała smutnie przerywając swoją czynność, zamyślając się. - Ale niestety się nie udało. Przygotowałam się na wyjazd już parę dni temu - uśmiechnęła się na jakieś wspomnienie i znów zaczęła przypinać walizkę. - Co, myślałeś, że ucieknę? - spojrzała mu w oczy z uśmiechem na ustach. Alan starannie ją obserwował. Wyłapywał każdy jej ruch, każdy gest. Już miał odpowiedzieć, gdy przybyli zbrojni.
                Rebeka jednym, zwinnym i płynnym ruchem dosiadła konia. Gdy trzech zbrojnych i król ją minęli, delikatnie trzepnęła wodzami. Koń ruszył żwawym krokiem, ponieważ takie tępo przybrał królewski orszak. Gdy tylko byli pewni, że nikt ich nie widzi, Alan podjechał nieco do przodu, do mężczyzny jadącego na samym przodzie, przed trzema zbrojnymi. Zamienił z nim kilka zdań i znów wrócił w obręb ochronny. Przez chwilę jechał z dala od Rebeki, ale w pewnym momencie nieco zwolnił i wyrównał z nią jazdę.
                - Jak się czujesz? - spytał zaraz po tym, gdy znaleźli się w jednej linii.
                - Dobrze, a co, martwisz się o mnie? - nawet na niego nie spojrzała.
                - Spytałem z grzeczności. Nie codziennie traci się ojca - mimo woli w jego głosie znalazła się nuta współczucia i troski. 
                - E, tam - odparła obojętni i energicznie, machnęła lekceważąco ręką. - Widziałam śmierć dziadka, matki i teraz ojca. Żadna nowość. Kto wie, może zobaczę nawet twoją śmierć - spojrzała na niego i uśmiechnęła się słodko.

                Król prychną z arogancją i wyprzedził ją. Na ustach Rebeki pojawił się uśmieszek satysfakcji.



Przejdź do:

-Rozdział poprzedni:
Rozdział I

-Rozdział następny:
Rozdział III

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz