niedziela, 17 maja 2015

Rozdział III

                Po niedługim czasie znaleźli się w kolejnej mieścinie. Było to bardzo dobrze znane miasteczko Rebece. Mieszkała tutaj Anka i najczęściej to właśnie tutaj przebywała. Wszyscy wieśniacy ją tutaj znali i wszyscy lubili, bez wyjątków. Zawsze wszystkim pomagała, rozmawiała z nimi, śmiała się, a nawet bawiła. Widząc królewską eskortę wszyscy schodzili im z drogi. Wtedy wszyscy się przybliżyli, pozostawiając mniej miejsca Alanowi i Rebece, tym samym byli zmuszeni zwolnić do bardzo leniwego stepu. Droga nie była aż tak szeroka jak przedtem. Oboje narzeczonych było zmuszonych do wyrównania.
                Gdy ludzie widzieli Rebekę, wewnątrz królewskiej eskorty, od razu pojmowali, co się dzieje. Patrzyli na nią ze współczuciem i smutkiem. Współczuli jej tego, że musi wyjść za mąż wbrew własnej woli, a smucili się, ponieważ żegnali najwspanialszą księżniczkę i dziewczynę na świecie. Rebeka jednak nie dawała po sobie poznać zaniepokojenia. Uśmiechała się serdecznie od ucha do ucha i skinieniami głowy witała wszystkich.
                - Patrzcie, to Reb! Reb przyjechała! - krzyczały rozweselone dzieci i zaczęły wybiegać przed cały orszak.
                Wszystkie dzieci skręcały zaraz za ostatnim budynkiem. Rebeka nagle się zaniepokoiła. Te dzieci coś knują, była tego pewna. Nagle ją oświeciło. Przypomniała sobie, jak kiedyś z nimi rozmawiała.
                - Chcę żebyś była naszą królową, Reb! - śmiała się Andżelika.
                - Hahaha! Jeszcze trochę mi do tego brakuje - odpowiedziała uśmiechnięta.
                - Reb, a co zrobisz, jeżeli twój ojciec zechce wydać cię za mąż? Nie mam zamiaru patrzeć jak odjeżdżasz stąd - smucił się mały chłopieć, choć był dojrzalszy niż wyglądał.
                - A ja wam powiem, co zrobimy! - wyskoczył nagle z odpowiedzią najstarszy chłopiec liczący dwanaście lat. - Gdy tylko zobaczę Rebekę w towarzystwie zbrojnego orszaku, a tuż koło niej jakiegoś obcego mężczyznę, to zbiorę wszystkich i zbuduję z nimi żywą blokadę przed bramą wyjściową! Kto by ośmielił się przejechać dzieci?
                - Królu - rzekła cicho Rebeka, chociaż nie była pewna tego, co powiedziała. Jednakże nie znała jego imienia, więc nie wiedziała, jak mogła inaczej zwrócić się bezpośrednio do niego. Chłopak dopiero po kilku sekundach zareagował. Odwrócił głowę w stronę narzeczonej. - Te dzieci, one budują żywą blokadę przy bramie wyjściowej.
                Mężczyzna wyprostował nieco zgarbione plecy, pomyślał, po czym wzruszył ramionami z obojętnością.
                - Chyba sobie kpisz. Masz zamiar przejechać dzieci?! - naskoczyła na niego.
                - Jeżeli nie zejdą z drogi, to tak - odpowiedział po prostu.
                Wtedy wyjechali zza rogu. Jakieś pięćset metrów przed nimi znajdowała się brama, a tam stały dzieci. Jeszcze raz spojrzała na króla. Nic. Nie wyrażał żadnych uczuć. Jego postawa, mina, oczy. Nic, zupełnie nic. Tylko duma, pewność siebie i obojętność.
                - Zatrzymajcie się, przecież to są tylko dzieci! - powiedziała do straży z przodu. Generał odwrócił głowę i spojrzał na króla, ten przecząco pokręcił z wolna głową. Generałowi nie potrzeba było nic innego. Nie zatrzymał się. Dystans pomiędzy nimi, a dziećmi cały czas się zmniejszał. Ludzie wciąż się kłaniali i ustępowali, lecz ci, co zostali z tyłu patrzyli z lekkim przerażeniem na dzieci.
                - Tylko się z nimi pożegnam, nic więcej - próbowała.
                - Nie.
                - Nie potrzebuję twojej zgody, aby do nich podjechać - powiedziała i już miała przyspieszyć, gdy usłyszała.
                - Jeżeli twój koń opuści ten orszak, to możesz być pewna, że nie tylko dzieci zginą - jego usta wykrzywiły się w triumfalny uśmiech.
                - Dobrze, jak sobie chcesz - powiedziała z nutą rozbawienia w głosie, po czym położyła się na końskim grzbiecie przybliżając usta do uszu konia. - Spokojnie, wrócę - i poklepała go po szyi.
                - Co robisz?
                Rebeka zaczęła wyciągać nogi ze strzemion. Postawiła je na siodle i czekała na odpowiedni moment.
                - Spokojnie, mój koń będzie sobie spokojnie stepował.
                Wreszcie tuż koło niej była wysunięta belka. Wyskoczyła i stanęła obydwoma nogami na belce. Przez chwilę łapała równowagę, lecz szybko ją odzyskała. Zeskoczyła na ziemię i najszybciej jak potrafiła pobiegła do bramy. Przy murach skręciła w prawo i zaczęła nawoływać dzieci. Te dosłownie rzuciły się w ich kierunku i piskami radości i szczęścia.
                - Co za dziewczyna - rzekł do siebie półgłosem oszołomiony Alan.
                W koło Rebeki nie pojawiły się tylko dzieci. Wkrótce także dorośli zaczęli udzielać jej błogosławieństwa i ściskać ją.
                Eskorta zatrzymała się tuż obok nich. O dziwo jej koń także to zrobił, choć nikt nim nie kierował. Mężczyzna dosłownie spiorunował ją surowym spojrzeniem, po czym westchnął odpuściwszy sobie.
                - Jedźcie, dogonię was. - uśmiechnęła się.
                - O nie. Nie ufam ci. Na pewno nie zostawię cię samą.
                - Och… No to niech zostanie ze mną ten tam co się ukrywa na drzewie - wskazała najbliższe drzewo palcem. Doskonale wiedziała, że jego ludzie cały czas podążają za nimi.
                - Niech ci będzie, ale niedługo.
                - Reb, kto to jest? - wskazała Andżelika palcem króla. Była jeszcze bardzo mała, miała zaledwie siedem lat. - Jest bardzo ładny - Alan parsknął śmiechem, na jego twarzy pojawił się uśmiech, po czym wszyscy ruszyli, nawet jej koń.
                - Reb, ale trzeba przyznać, że naprawdę jest przystojny - wtrąciła już o wiele starsza koleżanka, była w wieku księżniczki. - Taki zadbany, szarmancki, elegancki, zgrabny i seksowny - Rebeka skrzywiła się na ostatnie określenie, a wszyscy zaśmiali się. - To twój narzeczony, prawda? - było to raczej stwierdzenie niż pytanie, więc jej rówieśniczka zadała kolejne. - Jak się nazywa?
                - N… Nie wiem i nawet nie wiem gdzie jedziemy.
                - No tak, przecież zamiast uczestniczyć w lekcjach geografii to ty przesiadywałaś ten czas tutaj. Kobieto, nawet ja wiem jakie są sąsiednie kraje, przynajmniej jedna trzecia - dodała.
                - Oj tam, oj tam. Po co niby miałam chodzić na takie głupie zajęcia? To dla bab - machnęła ręką, a jej przyjaciółka koleżanka spojrzała na nią spode łba, przecież ona także jest kobietą.
                - Ale kim on jest?! - domagała się odpowiedzi Andżelika.
                - Królem Świrolandii - zaśmiała się Rebeka, schyliła w jej kierunku, przejechała delikatnie palcem po nosku i puściła do niej oczko, a ta ze śmiechem pobiegła się bawić. Wtedy spostrzegła, że została w towarzystwie samych nastolatek i młodych kobiet.
                - No, ale wiesz. Jak się mu przyjrzałam, to sprawiał wrażenie nieugiętego, pewnego siebie, dumnego, bezlitosnego. Krótko mówiąc, idealny mąż dla ciebie! - uradowała się inna dziewczyna, nieco starsza od Rebeki.
                - Dlaczego? - spytała ze wstrętem.
                - W sumie to Kamila ma rację, Reb. On jeden wydaje się mieć „potencjał” do okiełznania ciebie - wszystkie dziewczyny zaczęły się śmiać, a Rebeka szeroko otworzyła oczy. Była zaskoczona, zmieszana, obrzydzona i, prawdę powiedziawszy, zlęknięta. - Eem… Zabrzmiało to dwuznacznie, prawda?
                - T… tak - wyjąkała niewyraźnie.
                - Lepiej już idź, bo się zagadamy jeszcze i co będzie. Wpadnie tu i da ci niezłą „karę” - znów wybuch śmiechu.
                - Przestańcie! To nie jest śmieszne! Wiecie, co myślę o tej całej sytuacji?! On jest arogancki i bezczelny!- rozgniewała się.
                - Czyli spotkałaś chłopaka, który jest z charakteru taki sam jak ty. Może z tego wyjść niezła mieszanka.
                - Pa! - rzuciła Rebeka i poszła.
                - Trafił swój na swego - dodała dziewczyna, gdy Rebeki już nie było.

                Rebeka siedziała na trawie w cieniu drzew. Tuż przed nią było rozwidlenie dróg i wiedziała, że jej przyszły jeszcze tędy nie przejeżdżał. Już dawno usunęła z głowy głupie myśli dziewczyn z wioski. Tropicieli dziewczyna także już dawno zgubiła, praktycznie na samym początku. Równie dobrze mogła uciec, ale tam został jej koń, jej rzeczy i jeszcze dała słowo Ance. Nagle usłyszała stukot końskich kopyt, więcej niżeli jednego czy dwóch, więc nawet nie musiała otwierać oczu, aby wiedzieć, kto jedzie. W dodatku do jej wprawnego ucha dochodził szczęk metalu, czyli zbroi i broni.
                Przeciągnęła się wyciągając ręce do góry i ziewając, po czym wstała. Jednym susem przedarła się przez szyk i nie zatrzymując konia wskoczyła na siodło. Przez chwilę panowała cicha przerywana odgłosami natury, gdy nagle odezwał się król.
                - Alan - powiedział nagle.
                - Co? - zdziwiła się usłyszawszy niespodziewanie czyjeś imię.
                - Nazywam się Alan - wytłumaczył zwięźle.
                - Ale przecież ja… Proszę, nie mów, że słyszałeś wszystko - spojrzała na niego, nie mogła nic wyczytać z jego poważnej, dumnej twarzy.
                - Wszystko. Od A do Z. Dla twojego dobra pominę scenę z królem Świrolandii - spojrzał na nią kątem oka i zobaczył, że Rebeka z zażenowania położyła się na końskiej szyi. - Tą ostatnią kwestię twoich koleżanek także - dodał po czasie.
                Rebekaa zaczęła coś mówić do siebie, a raczej mamrotać pod nosem. Królowi udało się z pośród niezrozumiałych jęków usłyszeć parę, a raczej moc, przekleństw i gróźb.
                Przez długą chwilę nie rozmawiali więcej ze sobą. Rebeka cały czas trwała w swojej pozycji opartej głową o końską szyję. Chwilę marudziła, lecz potem przestała. Miała zamknięte oczy, wydawało się, że śpi. Jej oddech był spokojny, jednolity. Ręce bezwładnie zwisały po obu stronach szyi. Alan cały czas na nią patrzył, osądzając, czy śpi, czy odpoczywa, a może udaje.
                Nagle dało się usłyszeć trzask. Król natychmiast spojrzał na tyły konia Rebeki. Pękła jedna z dwóch klamerek, które trzymały walizkę od jego strony. Dziewczyna nie przejęła się tym, nawet nie drgnęła, nie otworzyła oczu. Niecałą minutę później dało się usłyszeć drugie pęknięcie. Walizka spadła na dół o pięć centymetrów, tylko o pięć. W błyskawicznym czasie Rebeka złapała ją za rączkę, odbyło się to dosłownie w czasie mrugnięcia oka. Król jeszcze nigdy nie widział takiej szybkości, takiego refleksu. Jej reakcja trwała o wiele mniej niż sekunda, zadziałała natychmiast.
                Dziewczyna pomału, leniwie zaczęła się podnosić. Ręka wciąż trzymała kufer, drugą zaś przejechała po twarzy, po czym  bezwładnie upadła na udo. Rebeka jeszcze przez chwilę dochodziła do siebie. Alan od razu zorientował się, że jednak spała, a mimo to w zastraszającym tempie złapała swój kufer. Po pewnym czasie odwróciła się i przymocowała walizkę do zapasowych haczyków, ale także zabezpieczyła ją pasem. Pochyliła się do przodu.
                - Rin, nie ruszaj tak dupą, bo wszystko mi pospada - wyszeptała koniowi do ucha, a król uniósł jedną brew, ona mówiła do konia. Potem odchyliła się i powiedziała już normalnie. - Wytrzymasz chwilę.
                - Ściemnia się. Przenocujemy tutaj.
                - Co? Jest dopiero szósta. Spokojnie możemy jechać jeszcze ze dwie godziny! - zaprotestowała dziewczyna.
                Król nie odezwał się, nawet nie brał jej słowa pod uwagę. Wszyscy zjechali na pobocze. Tam przywiązali konie do gałęzi drzew, rozłożyli namioty i rozpalili ognisko. Rebeka nawet nie przymierzała się do tego, co oni. Zsiadła z konia, odpięła swoje walizki i starannie ułożyła je w najbezpieczniejszym miejscu. Konia nawet nie podprowadziła do drzewa, po prostu puściła wodze i poszła sobie. Koń ani drgną, stał spokojnie i czekał. Po ukryciu walizek zdjęła z niego siodło i zajęła się nim.
                - Rebeka! - usłyszała głos Alana.
                - Tak? - w mgnieniu oka znalazła się przy jego namiocie.
                Chłopak siedział na trawie, przed nim rozłożona była dokładna mapa trzech królestw. Jej, jego i jeszcze innego.
                - My jesteśmy tu - wskazał na mapie. - A jedziemy tutaj.
                Dziewczyna usiadła przy nim, aby lepiej widzieć.
                - Jedziemy tędy, ta droga prowadzi prosto do mojego zamku.
                - A mój zamek jest tutaj? - wskazała palcem.
                - Tak, ale to nie jest twój zamek.
                - Ale przecież ojciec umarł, a ja jestem pierworodna - spojrzała na niego. - Czyli odziedziczam całe królestwo.
                - Tak, ale wiążąc się ze mną twoim zamkiem jest ten - wskazał swój pałac - a dla ścisłości, mój zamek.
                - Czyli moje królestwo ląduje w twoje ręce?
                - Nie do końca. Będę musiał to uzgodnić z partnerami twoich sióstr. Być może podzielimy królestwo na dwa.
                - Ale dlaczego? Przecież moje siostry nie mają nic do mojego królestwa. Im się nawet najmniejszy skrawek ziemi nie należy.
                - Nie rozumiem.
                - Jakiś miesiąc przed tym, gdy pierwszy raz się zobaczyliśmy, zostałam koronowana na następczynię tronu.
                - No, więc to całkowicie zmienia postać rzeczy. Czyli odpowiadając poprawnie na twoje poprzednie pytanie, tak, twoje królestwo ląduje w moje ręce - Alan zaczął zwijać mapę z powrotem, Rebeka stała, lecz nie odeszła.
                - Będzie padać w nocy. Porządna, krótka ulewa. Radzę się przygotować - po tych słowach odeszła, a jej prognoza potwierdziła się.
                Nazajutrz wszyscy wstali mokrzy i zziębnięci. Nie było zimno, lecz deszcz był lodowaty. Tylko dziewczyna była w dobrym humorze. Wygodnie spała całą noc, nie spadła na nią ani jedna kropelka deszczu, na jej konia i walizki także.

                - A nie mówiłam - uśmiechnęła się do wszystkich na powitanie.



Przejdź do:

-Rozdział poprzedni:
Rozdział II

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz